27 listopada 1914 roku gdzieś na polach pomiędzy Grodkowicami, a Cichawą rozegrała się bitwa. Jeszcze nie tak dawno mieszkańcy Cichawy, na polach wyorywali łuski, które mogły świadczyć o istniejącym tam stanowisku artyleryjskim. Postanowiliśmy zgłębić tę informację. Pomocnym w rozwiązaniu tej zagadki był były ksiądz wikary w Niegowici - ks. Mieszko Ćwiertnia - znawca i miłośnik historii. Na podstawie zdobytych z różnych źródeł informacji powstał artykuł do publikacji "Wędrówki dalekie i bliskie" wydanej przez Regionalne Koło Historyczne "Zadora".  

"Tragiczny czas zaborów, do dziś odciska na naszym życiu swoje piętno. Widzimy to wyraźnie w mowie, przyzwyczajeniach, a nawet nazwach narzędzi, maszyn, potraw, napojów. Czas biegnie nieubłaganie. Zacierają się daty, postacie, zdarzenia. Nasi dziadkowie z pewnością mogliby jeszcze wskazać kogoś znajomego lub bliskiego, który służył w wojsku zaborcy. Ta służba z pewnością nie była lekka, a czas I wojny światowej jeszcze ten ciężar powiększył. Właśnie wówczas Polak musiał walczyć przeciw Polakowi, brat przeciwko bratu. Zdarzyło się nawet, że syn widział swojego ojca jako pojmanego nieprzyjacielskiego jeńca – o tym zdarzeniu napiszę później. Nieszczęśliwy los spotkał także żołnierzy walczących w naszej okolicy. Właśnie tu, na naszych grodkowickich łąkach i polach i tuż za miedzą, dnia 27 listopada 1914 roku, została rozegrana bitwa pomiędzy atakującymi od strony Bochni wojskami rosyjskimi i broniącymi naszej ziemi oddziałami wojsk austriackich. 80 Pułkiem Piechoty Austro-Węgier dowodził kpt. Józef Edward Kruźlewski, natomiast carskiemu 127 Putywelskiemu Pułkowi Piechoty dowodził Kazimierz Fortunat Chromiński. Ten ostatni, w lipcu 1914 roku, nagrodzony rangą kapitana, w grodkowickiej bitwie odniósł ciężkie rany (został ranny w głowę, brzuch i nogę), a za wielkie zaangażowanie i odwagę oraz odznaczenie się w boju, otrzymał awans do rangi podpułkownika (w wojskach carskich nie było stopnia majora). Obydwa oddziały pochodziły z miejscowości oddalonych od siebie o kilkadziesiąt kilometrów lecz stacjonowały po dwóch stronach nieprzyjaznej wówczas granicy. Żołnierze, w dużej części, rozmawiali tym samym językiem, śpiewali te same piosenki, być może byli nawet daleką rodziną. W walczącym na grodkowickach łąkach i polach carskim pułku było 25% Polaków, a w armii austriackiej ten odsetek był jeszcze większy. Okrutna wojna zagnała ich w nasze strony, niektórzy tutaj pozostali na zawsze.

Wy, coście padli za Ojczyznę w boju, wróg czy przyjaciel – dokonawszy czynu, śpijcie złączeni w tej ziemi pokoju”
– czytamy na cmentarzu wojskowym w Cichawie.

To właśnie rozsiane w okolicy cmentarze są niemymi pozostałościami tych wydarzeń.

Wojna przetoczyła się wówczas przez naszą „małą Ojczyznę” dwukrotnie. Pierwszy raz, gdy nacierające wojska carskie silnym uderzeniem z kierunku Bochni atakowały broniących się żołnierzy austriackich, a drugi gdy wycofujące się oddziały rosyjskie spod Krakowa (który był wówczas twierdzą) uciekały na wschód (Operacja Łapanowsko – Limanowska). Każdy z tych przemarszów został zapamiętany, a często też opisany. Przytoczę tutaj kilka wspomnień.

Oto co napisały siostry służebniczki w kronice szkoły w Grodkowicach „...w skutek wybuchu wojny z Rosją nauka w szkole doznała przerwy ponieważ wojska nasze kwaterowały w sali szkolnej począwszy od 15 września do 10 października. Od 12 X bieżącego roku 1914 nauka w szkole trwała dalej. Dnia 9 listopada cofnęły się wojska nasze pod Kraków, a za cofnięciem się naszych wojsk, wpadły wojska nieprzyjacielskie. Dnia 11 listopada i wskutek kwaterowania, nauka w szkole doznała przerwy po raz wtóry począwszy od 11 XI 1914 do 20 II 1915. W czasie inwazyi nieprzyjacielskiej, która trwała od 11 XI 1914 do 25 XII 1914 budynek szkolny został uszkodzony z powodu eksplodowania benzyny podpalonej przez nieprzyjaciela. Nauka doznała przerwy do końca roku szkolnego…”

Inny zapis tego wydarzenia wraz z opisanymi skutkami znajdziemy w "Kronice Domu w Grodkowicach" prowadzonej przez Siostry. Przeczytajmy o tamtych dniach: "… Siostry będące w Grodkowicach nie chciały opuszczać ochronki, pozostały w niej aż do chwili ukazania się Kozaków. Wtedy dopiero przeniosły się do jednego z domów na wsi, w ochronce pozostawać było niebezpiecznie, gdyż był to punkt w okolicy wyznaczony z dawna na zniwelowanie w czasie wojny. W czasie nieobecności Sióstr wtargnęli do Ochronki Kozacy wyrządzając szkody, porywając wszystko co było wartościowem. Dopiero z chwilą nadejścia wojska regularnego rabunek się skończył, a w ochronce urządzono główną kwaterę. W czasie pobytu wojsk ochronka została uszkodzona z powodu eksplodowania benzyny podpalonej przez nieprzyjaciela. Wybuch zburzył kuchnię, wyrwał jedną ze ścian w pokoju, uszkodził salę, dach siła wybuchu przeniosła na „Lisią Górę”…."

We wspomnieniach ks. Kazimierza Buzały – proboszcza w pobliskiej Niegowici – możemy przeczytać urywek dotyczący wizyty ks. Zygmunta Migdała – proboszcza w Brzeziu: „… Dnia 26 listopada 1914 roku przed południem przybył ksiądz Migdał – proboszcz w Brzeziu, z księdzem wikariuszem Dankiem. „Przyszliśmy się pożegnać – mówi – bo któż wie co nas czeka.” Wśród obiadu dają nam znać, że most na Rabie wysadzony, znak to, że moskale już blisko. Pieszo natychmiast wybrali się księża do domu do Brzezia. Odprowadziliśmy ich wraz z księdzem Budą ku Krakuszowicom. Przez pola plebańskie idąc, słyszymy strzały karabinowe, do armatnich już prawie przywykliśmy, bo od początku listopada słyszeliśmy je ciągle, tak że okna dzień i noc brzęczały…”

Jan Długosz z Dąbrów, tak opisuje zdarzenia w okolicy Łysej Góry (Wiatowice): „...W tym samym dniu, koło południa dopiero, zaczęły się pomału, wysuwać się od przysiółki Zielonej, na wprost przez pola, już gęstsze patrole kozackie, na konikach średnich wielkości, zwinnych, krzepkich. Ubrani byli w potężne czapy baranie, uzbrojeni w szable i karabinki, byli cery śniadej, wzrok ich dziki wywoływał postrach. Za patrolami kozackimi posuwała się piechota rosyjskich wojskowych od Nieznanowic, rzeczkami z rowami, a rowem od przysiółka Zielonej w kierunku Niegowici i wzniesienia górzystego zwanem Łysą Górą. Zatem to wzgórzem postanowiło wojsko austriackie poczynić pewnego rodzaju opór w celu powstrzymania marszu rosyjskiego. Zaczęli więc Rosjanie zdobywać ową Łysą Górę z okrzykiem „uraa!”. Zaczęła więc się robić strzelanina, i po w niedługim czasie została Łysa Góra zdobyła kosztem 30 czy 40 zabitych, którzy są pochowani na cmentarzu w Niegowici i zabraniem do niewoli jednej kompanii Czechów ...”. Według relacji dowódca odcinka miał powiedzieć, że 24/25 będą się dziać ciekawe rzeczy. To wówczas, w nocy, wojska carskie przeprowadziły szturm na Łysą Górę. Rano ludziom idącym do kościoła przedstawił się straszny widok – były to stojące ciała żołnierzy zwarte w śmiertelnym uścisku (był srogi mróz).

Klasztor ss Benedyktynek w Staniątkach - Jasny wirydaż - źródło Narodowe Archiwum Cyfrowe
Klasztor ss Benedyktynek w Staniątkach - Jasny wirydaż, zniszczenia - źródło Narodowe Archiwum Cyfrowe

Po przełamaniu obrony pod Wiatowicami/Krakuszowicami, rosyjski „walec parowy”, bo tak nazywano ofensywę rosyjską na naszych ziemiach, posuwał się dalej na zachód i dotarł do klasztoru staniąteckiego. Siostry benedyktynki poinformowane wcześniej o nadchodzącym froncie, w znacznej większości opuściły mury klasztoru. W klauzurze pozostała tylko ksieni Hilaria Szczerbianka wraz z 4/5 siostrami oraz księżmi posługującymi przy parafii. Dowódcy rosyjscy kazali swoim podwładnym uszanować poświęcone Bogu miejsce – klasztor pozostał nietknięty przez najeźdźcę. Zajęli na kwatery oficerskie budynki przyklasztorne, nakazując księżom opuszczenie ich pokoi w tzw. Rezydencji. W tym właśnie miejscu umieścili oni sztab dowództwa.

Wojska rosyjskie w klasztorze Staniateckim - ze zbiorów ss Benedyktynek w Staniątkach
Wojska rosyjskie w klasztorze Staniąteckim - ze zbiorów ss Benedyktynek w Staniątkach

Tak „łakomy kąsek” nie uszedł uwadze zwiadowcom austriackim. Kierowany przez nich ogień artyleryjski – z fortów twierdzy Kraków lub stanowiska moździerzy w Zabawie – zniszczył rosyjski punkt dowodzenia zabijając około 20 oficerów sztabowych. Odwiedzający klasztor staniątecki z pewnością zwrócili uwagę na wmurowane w ścianę kościoła pociski artyleryjskie. Te pociski zostały znalezione w okolicy klasztoru i zostały wmurowane na pamiątkę tamtych wydarzeń. Niestety ogień artyleryjski prowadzony na tak znaczną odległość, musiał spowodować także inne szkody. W wyniku uderzenia pocisku zawalony został strop nad jasnym wirydarzem. W nim ponieśli śmierć dwaj księża jezuici posługujący w parafii staniąteckiej.

Klasztor ss Benedyktynek w Staniątkach - Klatka schodowa, zniszczenia - źródło Narodowe Archiwum Cyfrowe
Klasztor ss Benedyktynek w Staniątkach - Klatka schodowa, zniszczenia - źródło Narodowe Archiwum Cyfrowe

Odparcie ataku nastąpiło w niedalekiej przyszłości i wiadomości były już bardziej pocieszające: „...Pewnego razu przyjechał na kwaterę jakiś łącznik wojskowy, którego podsłuchano jak mówił ze swoim przełożonym. Powiadał, że z twierdzy krakowskiej walą pociskami jak wieprzami. Niedługo więc zabawili pod Krakowem, bo gdzieś po 14 dniach zaczął się odwrót wojsk rosyjskich. Pierwszymi zwiastunami odwrotu spod Krakowa były konne tabory, które stopniowo powiększały się, ciągnąc z powrotem na wschód. Radość była z tego powodu. Nie tylko z tego powodu, że teatr wojny przeniesie się z naszych terenów, ale że „nasi” górą czyli Austriacy, bo tak bowiem nasza polska nazwała za okupanta, zaborcę austriackiego. Co było powodem tej przychylności, wtenczas nie rozumiałem z uwagi na mój wiek młody. Przypuszczam jednak, że na to wyróżnienie wpływała długa niewola, która stosunkowo do innych zaborów jak pruski i rosyjski była lżejsza, jak też słabe uświadomienie wsi polskiej. Niemały wpływ na to wywierała również służba naszych braci i ojców w szeregach austriackiego wojska…” (Jan Długosz z Dąbrów – grudzień 1914).

Chluba obrońców Krakowa - moździerz 305 mm - źródło Narodowe Archiwum Cyfrowe
Chluba obrońców Krakowa - moździerz 305 mm - źródło Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ciężki los żołnierza – Polaka spowodował potrzebę walki w szeregach armii habsburskiej oraz niemieckiej (z pułków wielkopolskich) gdzie stawał on w polu przeciwko rodakom, którzy powołani zostali do służby pod carskimi sztandarami. W swoim tomiku pt. „Moja pierwsza walka”, Józef Piłsudski opisuje zdarzenia z walk pod Limanową, w których brał osobiście udział: "…. Do plebanii jurkowskiej przyprowadzono mi wziętych jeńców na przesłuchanie. Jeden z nich był całkiem zdrów, drugi leżał na wozie napełnionym słomą, z przestrzeloną piersią. Podoficer, który ich przyprowadził, zameldował mi przy tym: Obaj są z Litwy, tak jak obywatel komendant! Istotnie! Ten, który wyszedł cało, był chłopem spod Grodna. Na razie przy badaniu próbował żołnierskich sakramentalnych słów: tak toczno, nikak niet, wasze prewoschoditielstwo. Lecz wkrótce, gdym zaczął mówić po polsku z białoruska, stopniała w nim ta powłoka, zaczął mi mówić po swojemu, kłaniając się i tytułując, jak Pan Bóg przykazał na wsi litewskiej: Panoczku. Dowiedziałem się od niego, że za przełęczą stoi cały pułk huzarów, na który natychmiast kazałem otworzyć ogień z dział. Na pożegnanie mój rodak dostał herbaty i papierosów i żegnając się niech będzie pochwalony Jezus Chrystus dodał: Panoczku, a ten drugi, unteroficyr, znaczy się także hrodnieński, ale z obywatelów, nie prosty. Zbliżyłem się do rannego. Na wozie leżał młody, przystojny chłopiec o kulturalnych rysach twarzy. Możecie mówić? - zapytałem. Mogę - odpowiedział. Żołnierze mi mówili, że pan także z Litwy, czy prawda? Tak, jestem z Litwy, z wileńskiego. Ja z grodzieńskiego, nazwisko moje Stetkiewicz; wolno wiedzieć, jak pan się nazywa? Piłsudski. Miałem w gimnazjum w Wilnie kolegów Stetkiewiczów. Krewni - odrzekł z cicha. Łzy mu się zakręciły w oczach, szarpnął swój płaszcz i zakrył nim twarz całą. Rana nie była lekka, ranny już gorączkował. Kazałem go natychmiast wyprawić do szpitala. Przeklęte skutki niewoli!

Znam z opowiadań tylko jeszcze jeden wypadek zetknięcia się naszego z Polakami ubranymi we wrogie nam mundury. Prowadzono kolumnę jeńców rosyjskich. Moi chłopcy stali przy drodze i gapili się na nich, czyniąc mniej czy więcej dowcipne uwagi. I nagle z kolumny rozległ się głos do nas: Stasiu, smarkaczu jeden! Co ty tu robisz? Okazało się, że jednym z jeńców był rodzony ojciec naszego młodego żołnierza….".

Grodkowicka bitwa, podczas której swoją wojenną wiedzę i doświadczenie skrzyżowali dwaj Polacy – dowódcy, była pewnie tylko przez nikogo nie zauważoną potyczką, jakich wiele obyło się na arenach pól bitewnych. Jednak nie często w nich walczyli przeciw sobie oficerowie, których losy później połączyła służba w odrodzonym, po Wielkiej Wojnie, Wojsku Polskim. Obaj dowódcy pełnili jeszcze przez długi czas swoje obowiązki strzegąc granic Polski. Obaj walczyli 1921 roku z ponownym najazdem ze wschodu.

Świadkami wojennych wydarzeń pozostają rozsiane w Małopolsce cmentarze wojenne. Po wieloletnich zaniedbaniach odzyskują one dawny wygląd. Pamiętajmy, że stosunek do grobów poległych, jest miarą kultury i dojrzałości społeczeństwa."

-------------

Kilka dodatkowych informacji o dowódcach.

Kazimierz Fortunat Chromiński (ur. 14 lutego 1874 we wsi Wolica, w powiecie rówieńskim na Wołyniu, zm. w wyniku odniesionych ran 21 września 1939 w szpitalu w Chełmie) − pułkownik piechoty Armii Imperium Rosyjskiego i Wojska Polskiego. 127 Putywelskiego pułku piechoty (9 września 1906). 2 lipca 1907 objął dowództwo komendy wywiadowców. 10 października 1907 r. otrzymał awans na stopień sztabskapitana. 10 maja 1912 został odznaczony orderem Św. Stanisława 2 klasy, 15 października 1913 został wyznaczony na dowódcę 12 kompanii ze starszeństwem. 6 lipca 1914 otrzymał awans na stopień kapitana. Po wybuchu I wojny światowej, armii carskiej przyszło stawić czoła Armii Cesarstwa Niemieckiego i Cesarskiej i Królewskiej Armii. 27 listopada 1914 r. kpt. Chromiński dowodził swoją kompanią w bitwie pod wsią Grodkowice. W bitwie tej wykazał się wielkim zaangażowaniem i odwagą, został ranny w głowę, brzuch i nogę. Za odznaczenie się w boju otrzymał awans do rangi podpułkownika. 28 lipca 1915 ppłk Chromiński objął dowództwo 12 pułku piechoty. 1 marca 1916 uzyskał awans na stopień pułkownika. 27 listopada 1916 otrzymał rozporządzenie od cara Mikołaja II sformowania i objęcia dowództwa 302 Surażskiego pułku piechoty 76 Dywizji Piechoty. 7 grudnia 1918 został przyjęty do Wojska Polskiego z zatwierdzeniem posiadanego stopnia pułkownika ze starszeństwem z dniem 1 marca 1916 i przydzielony do 22 pułku piechoty w Siedlcach na stanowisko dowódcy pułku. W lutym 1919 został mianowany komendantem garnizonu Brześć oraz komendantem rezerwy wojskowej Grupy Podlaskiej. 22 pp dowodził do 15 kwietnia 1919 r. 17 sierpnia 1920 Generalny Inspektor Armii Ochotniczej, generał broni Józef Haller wyznaczył płk. Chromińskiego na stanowisko Okręgowego Inspektora Armii Ochotniczej przy Dowództwie Okręgu Generalnego „Kielce”.

W trakcie pełnienia służby wojskowej w Armii Carskiej napisał pracę pt. „Zarysy psychologii wojskowej”. Płk Chromiński znał w mowie języki: polski, rosyjski, francuski i niemiecki, a w piśmie polski i rosyjski.

Józef Edward Kruźlewski (ur. 7 października 1856 w Czerniowcach, zm. 1937 w Czerniowcach) – generał brygady Wojska Polskiego.

W 1879 roku ukończył Szkołę Kadetów Piechoty w Budapeszcie. W maju 1880 roku rozpoczął zawodową służbę w piechocie cesarskiej i królewskiej armii. Kapitan i dowódca kompanii w 1892 roku. W 1912 roku wyznaczony został na stanowisko dowódcy 80 pułku piechoty we Lwowie z mianowaniem do stopnia pułkownika. Na jego czele walczył przeciwko Rosji. W 1914 ranny. Po wyleczeniu ran w 1915 roku powierzono mu obowiązki komendanta Komendy Powiatu w Wierzbniku, a później od 1916 roku komendant Komendy Powiatu w Chełmie. Na tym stanowisku, w strukturze Generalnego Gubernatorstwa Lubelskiego, pełnił służbę okupacyjną na terenach Królestwa Kongresowego. 1 lipca 1916 roku wyznaczony został wojskowym zastępcą przewodniczącego komisji świadczeń i szkód wojennych dla powiatów w Rawie Ruskiej i Cieszynowie. W latach 1917–18 służył w centralnej administracji wojskowej w Wiedniu. Zgłosił swój akces do służby w Wojsku Polskim. 15 lutego 1919 roku został kierownikiem oddziału w Polskiej Wojskowej Komisji Likwidacyjnej w Wiedniu.

6 października 1919 roku został przyjęty do Wojska Polskiego z zatwierdzeniem posiadanego stopnia pułkownika piechoty, zaliczony do Rezerwy armii, powołany do służby czynnej na czas wojny i przydzielony do Polskiej Wojskowej Komisji Likwidacyjnej w Wiedniu. 22 maja 1920 roku został zatwierdzony z dniem 1 kwietnia 1920 roku w stopniu pułkownika, w piechocie, w grupie oficerów byłej armii austro-węgierskiej.

Autor dziękuje za przekazane informacje oraz źródła ks. Mieszkowi Ćwiertni i siostrze Małgorzacie ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek w Starej Wsi. Wykorzystano także informacje znalezione w Wikipedii.